Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 146.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   142   —

— U mnie tu inaczéj być musi. — Rozprzęgło się, nie ścierpię tego!
Gdy rządzić począł, poznano że nadaremno nie mówił. Duchowieństwo nawykło stawać na równi z książęty wystąpiło śmiało do boku mu się cisnąć, przyjął je chłodno. Biskupi poczuli że ich chciał mieć pod sobą nie przy sobie. Szanował je ale się z niém nie bratał.
Zmarł wkrótce jeden z pasterzy, nim drugiego obrano i zamianowano w Rzymie, książe dobra biskupie zajechać kazał, zajął i trzymał je, mimo wielkiego wrzasku i nacisku, póki z Rzymu potwierdzenie nie przyszło.
Ani się myślał z tego tłumaczyć. — Popłoch poszedł po wszystkich, i duchowni pierwsi na gwałt wołać poczęli.
Z Mieszkiem przybywał Kietlicz, którego on z pacholęcia sobie na ślepego wykonawcę sposobił, prowadził go tak po stopniach, probując puszczając, strzymując, podnosząc, dając mu coraz szersze pole, aż pewnym go będąc zrobił zeń rękę prawą. Poczęły się na zamku sądy surowe, napaści na ludzi bezlitośne, srogość nikomu nieprzebaczająca. Milczenie głuche zaległo do koła.
Ziemianie się ode dworu precz ruszać zaczęli i zchodzić z oczów księcia. Myśleli że weźmie to do serca, aliści nie pokazał aby go to obeszło. Swoich zastąpił obcemi, ci jeszcze lepiéj słuchali.
Poczęły się rozjazdy wielkie po wszech go-