Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 159.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   155   —

tak znaczną, wkrótce go téż pod strażą zaprowadzono do więzienia.
Mierzwa otarł pot z czoła, spójrzał ku Kietliczowi, a we wzroku jego można było niemal przeczytać pytanie — A cóż! albom nie dobrze usłużył?
Kmiecia wypychano już za drzwi, gdy drugiego ciągnął Bereza. Za nim z tyłu szedł parobczak krępy, nizki, z głową wielką, na nogach grubych jak kłody, w siermiężkę dziwną przyodziany, bosy, w spodniach zgrzebnych u dołu sznurkami słomianemi poprzywiązywanych.
Kmieć idący przodem zamożnego i śmiałego miał postawę. Odzież na nim sukienna szykownie leżała, gzło pod nią widać było białe na guz świecący zapięte pod szyją. U pasa kaleta wisiała skórzana, w ręku trzymał kołpak z lisa. Kmieć widać do swobody lasów swoich nawykły, wśród których sam był panem, rozglądał się tu ździwiony swéj niewoli i temu prawu co go nagle dało w niewolę. Mierzwa przypatrywał mu się bardzo bacznie, jakby badał z któréj go ma zajść strony, i jak doń zaśpiewać.
Zuchwała postawa dawała mu do myślenia. Człek był już widać na wszystko gotów, byle go raz do jego lasów zwolniono. Szedł przed stół niecierpliwie, gdy Kietlicz z ławy mówić począł.
— Ten winien jest więcéj jeszcze! O! kmieć zuchwały! ludzi sobie w niewolę zabiera! Pa-