Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   157   —

— Miłościwy sędzio — począł kmieć któremu krew na twarz wystąpiła.
— Miły kmieciu, ostrożnie — przerwał Mierzwa nie dopuszczając tłumaczenia — ostrożnie! Przez miłosierdzie nad wami mówię to, patrzcie abyście jakiém słowem nieopatrzném sprawy sobie nie pogorszyli. Możecie popaść głęboko! Litość mając nad wami, po ojcowsku was tylko grzywnami siedemdziesięcią obłożę. Winniście za to księciu, którego jesteście sługą maluczkim do nóg upaść i podziękować, bo pismo powiada, prawo głosi, zakon wymaga, oko za oko, ząb za ząb. Cóż z tego wynika? oto, że wy coście tego nieboraczka, chudzinę chcieli niewolnikiem uczynić, sami winniście za to pójść w niewolę?
Tak ci jest!
Kmieć zamilkł pomięszany. Nie dano mu już ust otworzyć i popchnięto do izby Juchima, który przez drzwi otwarte ciekawie się przysłuchiwał sprawie. Siedział z głową na rękach spartą, poglądając ku roztwartéj skrzyni, która przed nim stała, jak zwierz zaczajony na przesmyku.
Gdy kmiecia doń wprowadzono, drzwi się zamknęły.
Mierzwa odpoczywając po drugim wyroku, rozłożył wielką księgę i cały się w niéj zatopił, czekając aż mu nowego winowajcę przyprowadzą.
Bogaty kmieć który już musiał zawczasu los