Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   168   —

ja! przeciw temu! — wskazał na Stacha. — Oto ten jest, który mi, wysłańcowi, urzędnikowi książęcemu, prawéj ręce pana, śmiał stawić opór! Tak samo to jest jakby się książęciu swemu opierał! Sądźcie jak wielka wina.
Mierzwa siedział zrazu jakby struchlały, twarz surową, z usty zaciśniętemi, około których fałdy wystąpiły głębokie, zwrócił ku Stachowi.
Ten słuchał wcale nie zmięszany. Towarzysze jego spoglądali téż na Kietlicza, na siebie, na Mierzwę, a trwogi po nich żadnéj widać nie było.
Sędzia z Kietliczem znowu ukradkiem poradzili się oczyma.
Sędzia odegrywał rolę swą dobrze ale skutku ona nie miała, młodzież nie zdawała się go ważyć wielce. Trzeba było przyoblec się powagą wielką i dać płochym młokosom naukę, wrazić poszanowanie. Mierzwa więc otworzył wielką księgę, kilka kart w niéj przewrócił, namarszczywszy czoło, zaczytał się, ręką o pargamin uderzył i podniósł głowę.
— Jestli to prawdą, co prawdą być już musi, bo płynie z ust takich co się nigdy fałszem nie zmazały — począł powoli — jestli to prawdą, możeli to być, aby ziemianin śmiał się opierać temu, któremu winien służbę i posłuszeństwo? Nie dość na tém, winien mu choćby życie dać każdéj chwili? O grozo! o czasy! o obyczaje! zawołam