Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   169   —

z mędrcem rzymskim. Mamli wierzyć uszom moim? oczom zaufać? W jakich że to ciężkich żyjemy latach! Jestli to kraj chrześciański czy barbarzyński i bezpański?
Stach słuchał, kilku młodzieży śmiało się po cichu.
— Mówcie, proszę, błagam, zaklinam, macie co może na swą obronę? — dodał Mierzwa.
— Innego niemam nic — odparł Stach — krom żem chorego starca bronił od napaści. A działo się to nie na krakowskiéj dzielnicy księcia naszego ale w Sandomirskiéj, kędy panem jest książę Kaźmierz.
Tu Mierzwa z podziwieniem szyderskim się wzdrygnął.
— Co słyszę? — zawołał — jest więc na téj oto ziemi dzielnica, na któréj by zwierzchnia władza najstarszego pana naszego nie była uznawaną? Cóż to się stało? Rozerwały się więc węzły które łączą te ziemie wszystkie? Jawnie więc wypowiedziane posłuszeństwo?
— Miłościwy panie, — odezwał się Stach wcale nie zmięszany — nie wywodźcie tak przemądrze ze słów moich czego w nich niema. Nikt nie śmie przeczyć panu Mieczysławowi władzy zwierzchniéj, ale ona w cudzéj dzielnicy inaczéj się sprawia niż we własnéj. Jeżeli ten, którego sądziliście przed chwilą, nie miał prawa zabić niedźwiedzia nie spytawszy wprzód o pozwolenie,