Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   187   —

— Nu! Kto to wie! Ja!! — rzekł stary. — Nie jestem pewny — ale mi się coś zdaje...
Tu zatrzymał się trochę. — Widziała miłość wasza, tego ziemianina co na ostatku kazano mu zapłacić grzywny?
— Tego co mi się opierał? — mruknął Kietlicz.
— On się opierał? — zapytał Juchim — a no, gorąca krew, to nic nie znaczy. — Wie miłość wasza kto to może być? Jak on się zwie?
— Zabor z Przegaju!
— Ach! — rozśmiał się Juchim. — Ja powiadam że nie jestem pewny, ale mnie się zdaje że ja go znam. On się tego wypiera, a to jest ten Stach z Konar co księciu Kaźmierzowi dał w policzek, co go końmi szarpać miano.
Kietlicz cofnął się słuchając, zdumiony mocno.
— Co ci się śni! — zawołał — zkądżeby się wziął, mówiono że przepadł bez śladu.
— Ja nie jestem pewny — dodał żyd, — ale mam dobre oczy i pamięć dobrą — to on jest! A jeżeli on, nie może być, ażeby w sercu przeciw Kaźmierzowi jadu nie miał!
— Książe mu darował życie — przerwał Kietlicz.
— A! a! — rzekł Juchim gładząc włosy — człowiek zawsze ma największą urazę do tego co go dobrodziejstwem upokorzył. Tego żaden człowiek nie przebaczy. On go musi nienawidzieć — a przez to może nam być przydatny...
No — i ubogi jest... — dodał żyd ciszéj.