Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 205.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   201   —

chwycono, sińce mu się dostały, nie poskarżył się nigdy.
Głodna gromada zaraz się do stołu przysiadła. Izba też owa murowana z głęboko w ścianach siedzącemi okienkami, z pułapem, który miał misterne belkowanie, chłodna, dość jasna, opatrzona w ławy kryte, posypana zielenią do wesołego wytchnienia dobrze się nadawała.
Chociaż Stach radby był zdala się trzymać od wdowy i przypatrywać się jéj tylko, Dorota nie puściła go rozpytując o przeszłe życie, o rodzinę, o niego samego tak, że gość był jak na mękach, bo kłamać nie lubił, a tu się ni tém, ni owém zasłaniać musiał, aby się nie wydać kim był. Dowiadywała się kędy bywał, co robił, kogo znał, a zbywając się ciekawéj Stach przebąknął, że i na dworze księcia Kaźmierza był czas jakiś, gdy w zastawie u Rudobrodego siedział.
Zaledwie księcia Kaźmierza wspomniał, gdy niewiastę jakby co poruszyło, uczepiła go się mocniéj jeszcze, nie odpuszczając od siebie.
— A miłujecie wy księcia Kaźmierza — spytała — boć to pan, którego nie wiem jak mężczyźni, ale niewiasty wszystkie za nim przepadać muszą!
— Mężczyźni go téż kochają — rzekł Stach — bo nie można z nim być, znać go, aby się w nim nie rozmiłować. Niewieściéj miłości on nie żądny — dodał — bo miał jéj i ma podostatkiem.