Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   203   —

Uśmiechnęła się lekceważąco, dumnie, Stach na nią spojrzał, ciągnęła daléj.
— Był taki czas, żem ja go koniecznie ująć chciała, ale ani patrzeć nie myślał. Zarazem wyrozumiała, że inną krasawicę musi mieć, boby nie oparł się mnie.
Rozśmiała się sucho, przykro, aż po Stachu ciarki poszły.
— Ja jak mi co na sercu legnie, nie zaspię, nie spocznę, aż na swojem postawię — mówiła Dorota.
Stach, którego to paplanie gniewało już, przerwał umyślnie.
— Pewnie Miłość wasza tyleście się dowiedzieli, co i cały świat wie. Nietajna to nikomu, że książę jakąś niewiastę zdawna sobie upodobaną ma, że się do niéj wykradał, a choć duchowni karcili, nie porzucił jéj pono, ale kto ona i gdzie jest i jaka, o tém nie wie nikt, i wy miłościwa pani, wiedzieć nie możecie.
Dorota głową potrzęsła.
— Ja pono wiem trochę więcéj — dodała dumnie — przyznam się, żem nie doszła, kto ona niewiasta jest, alem widzieć ją widziała!
Stach ciekawie a niedowierzająco popatrzał na nią.
— E! e! — syknął na pół szydersko.
— Nabiedowałam dobrze, namarzłam i przymarłam głodem — ciągnęła daléj wdowa — a było