Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 210.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   206   —

że baby nie lubił od pierwszego wejrzenia, potakiwać jéj nie chciał.
Ona ciągle mówić jeszcze nie przestawała.
— E! e! żebym ja na waszém miejscu była, wiedziałabym co robić. Mieszka by posłać w pogoń na Niemcy za Władysławem, niechby razem cesarzowi służyli, a Kaźmierza na pana wziąć! Zarazby nam było raźniéj, bo dobry pan, a co mnie, serce by aż poskoczyło, bo do Krakowa niedaleko, takiby choć spojrzał!
Rozśmiała się pokazując ząbki białe, wstydu najmniéj nie okazała, tak jéj to szło z ust, jakby nie czuła nawet, że zasromać się była powinna.
Jaśko Bogorja stojący blisko, wysłuchawszy co mówiła, skinął ku niéj.
— Nie od rzeczy mówicie — odezwał się — ale kto co poczynać chce, zawczasu nie trąbi z wieży!
Jak do was pan wojewoda Szczepan przyjedzie, z którym wy czynicie co chcecie, jemu o tém szepnijcie... Oni we dwu z księdzem biskupem więcéj mogą, niż nas stu.
Na wspomnienie o wojewodzie, Dorota uśmiechnęła się inaczéj, brwi się jéj namarszczyły, cisnęła na Bogorję liśćmi, które trzymała w ręku.
— Co ty mnie wojewodą oczy będziesz wypiekał? — odezwała się — myślisz, że ja się tego starego dziada wstydzę? że się wypieram, iż go na powrozie trzymam, a choć biskup go za mnie wyklina, ja odczyniam śmiechem klątwy biskupie!