Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   213   —

— Biskup, — rzekł — musi użyć naprzód wszelkich środków do upamiętania księcia, nim wyrzecze słowo ostatnie, które zaważy. Biskup...
Dorota mu nie dała dokończyć.
— E! słowo! słowo! co tu po słowach — rozśmiała się lekceważąco — weźcie za miecze i tarcze, one tu potrzebniejsze od gróźb i napomnień biskupich. A co pomogło gdy Gnieźnieński Włodzisława wyklinał?
Macie księcia Kaźmierza pod bokiem, z którym by wam było jak najlepiéj, a wolicie Starego tego cierpieć!
Na wspomnienie Kaźmierza Wojewoda niespokojnie z siedzenia się ruszył.
— Najmilejsza Królowko moja — zawołał czule, jam do was przybył zapomnieć o wszystkim, upoić się wami, a wy mnie książętami karmicie, których ja mam do syta, i nędzą moją powszednią! Dajcież bo mi lepiéj w oczy wasze popatrzéć i — Wojewodzie splątał się język.
Rozmiłowany starzec drżący, tak był śmiesznym, gdy powagę swą na młodzieńczą swawolę chciał mieniać, iż Dorota mu się w oczy rozśmiała.
— E! stary ty grzybie — przerwała mu nagle — młodości ci się zachciewa! Biedaku ty! nie wraca ona, nie wraca!
Purpurą okryła się twarz Wojewody, który blizkim był gniewu, ale dość było wdowie spoj-