Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 218.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   214   —

rzenia nań, aby, niechcąc go przywodzić do rozpaczy, zmieniła ton natychmiast. Białą rączką pogłaskała po zmarszczonéj twarzy i tém trochę ułagodziwszy, klasnęła w ręce.
Dwoje dziewcząt z długiemi kosami, w białych obcisłych sukienkach, w wiankach różanych na głowach, wbiegły na próg.
— Hej! żywo, grzanego wina dla pana!
Byłto środek którego zwykle używała Dorota, aby się trochę jego pieszczot i umizgów pozbyła. Wniesiono zaraz dzban pozłocisty i kubki, sama nalała mu po brzegi. Wzdragał się zrazu bo znał napój zdradliwy.
— Dla miłości i dla rozkazania mojego musicie pić! — zawołała i sama mu do ust śmiejąc się kubek przyłożyła.
Patrząc jéj w oczy, rad nie rad, Wojewoda pić musiał. Wnet Dorota unikając czulszych rozmów zagadnęła o sprawy poważne.
— Nie myślcie, — rzekła — że ja darmo się tak troszczę co się z Mieszkiem stanie. Rozumiecie to że bracia którzy czyhają na mnie, nienawidzą, radzi by mnie pochwycić i zamknąć, u Mieszka służą, jemu dworują i z Kietliczem na mnie zmowy czynią. Jeżeli Mieszko rządzić będzie mnie chyba w świat przyjdzie uciekać!
Wojewoda się porwał gwałtownie.
— Do tego nie dopuszczę! — zawołał — Gdyby uchowaj Boże targnąć się i porwać was