Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 224.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   220   —

rozumiał iż Wojewody na dworze nie było, a kędy go szukać miał, o tém mu powiadać nie potrzebowano.
Miłostki Wojewodzińskie, o których już raz dzwony krakowskie z rozkazu biskupiego głosiły, nikomu nie były tajne, namyślał się więc krótko Samko co miał czynić, i, że sprawa ważną była, ruszył zaraz nazad wprost na Panieńskie skały. Tu przybywszy i ludzi wojewody znalazłszy, mocno ich zmięszał tém że Biskupi poseł na gorącym ich złapał uczynku. Koniuszy Pobożanina, wierny jego sługa nieodstępny, który mu wszędzie towarzyszył, natychmiast do dworu pobiegł oznajmić panu.
Wojewoda właśnie upojony słuchał pieśni, oczyma chodząc za wdową, która mu się szydersko uśmiechała i starała uspokoić aby sobie marząc wypoczywał, gdy Koniuszy i Ochmistrz Przegala nadbiegli dając staremu znaki. Zrazu upojony nie zrozumiał ich, wyszła sama Dorota do nich, a dowiedziawszy się o posłańcu, gniewna wypchnęła zaraz Wojewodę aby biedę łatał jak chciał.
— Biskup nie ma wiedzieć żeś tu był, — rzekła rozkazująco i gniewnie — dosyć już na mnie nawieszali sromu. Czyń co chcesz!
Wybiegł stary do podsienia, na nogach się chwiejąc, bo mu wino w głowie szumiało, strapiony i zburzony.