Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   221   —

Tu koniuszy nań czekał i rzekł krótko.
— Samko, posłaniec Biskupi, przytarł aż tu, widział nas, domaga się gwałtem do Miłości waszéj.
— A niech idzie na wskroś ziemi! — krzyknął w uniesieniu Wojewoda — niech przepada! Ubij go, rób z nim co chcesz, a mnie tu nie było i niema. Słyszysz! zapakuj mu gębę złotem aby milczał. Nie ma mnie tu — nie było, niech idzie precz do kulawego szatana, szpieg ten niegodziwy!
Kto mu o mnie powiedział? kto zdradził, bodaj go pioruny paliły.
Ja jutro do Biskupa przybędę!
Koniuszy chciał coś odpowiedzieć, gdy Wojewoda dodał pospiesznie.
— Daj mu co sam chcesz! łańcuch z szyi, kiesę moją całą aby mi przed Biskupem milczał, Mnie tu niema! niema! niema, nie było nigdy! niech mi się ztąd wynosi!
Tak odprawiony Koniuszy pobiegł posłuszny pańską sprawę naprawiać, lecz źle stała. Samko, dworzanin Biskupa przyjąć nic nie chciał, milczeć obiecywał, ale się domagał aby Wojewoda zaraz z nim jechał do Krakowa.
Gdy Koniuszy z tém do starego pana powrócił, wyszła doń razem z Wojewodą Dorota, rozsierdziwszy się mocno, jakto jéj było łatwo. Wnet Wojewodzie płaszcz podawać kazała, miecz