Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 234.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   230   —

dodał Biskup — chciałem abyś mi był świadkiem. Niech ludzie wiedzą co nam zgotowano.
Gdy ksiądz wyszedł, Szczepan się długo na słowo zebrać nie mógł.
— A wy, ojcze, — rzekł wreście — jeszcze się czego po Mieszku spodziewacie?
— Tak, dziecko moje, bo znam jak wielka przestrzeń dzieli słowo od czynu. Rzecze się słowo płoche łatwo, gdy gniew oczy zaciągnie, ale porwać się ręką — nie łacno. Zadrży ręka i serce. A i o tém wiedzieć powinniście, że gdzie słowo łatwe i bujne, tam po niém rzadko czyn idzie. Spali się ogień cały na mowę, nie stanie siły na nic więcéj.
Słuchaj więc, — kończył Biskup. — Bądź ty przygotowanym i ludzi miéj pogotowiu, zobaczemy co czynić mamy. Nieupamięta się Mieszko, Bóg miłosierny przebaczy, musiemy nastąpić nań — i niech padnie! (dodał głosem uroczystym) niech tak padnie jako padł Szczodry i brat Mieszków Władysław — niech padnie!
Temi wielką groźbą brzemiennemi słowy pożegnał Wojewodę, a gdy ten go w rękę całował, błogosławiąc go szepnął jeszcze.
— Bracie, bracie! uczyń jakoś obiecał, kajaj się, popraw niechceszli mieć nieprzyjaciela we mnie!
Miasto całe już spało, gdy Szczepan z biskupiego dworca na swój Wojewodziński powracał