Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 253.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   249   —

Wskazał palcem na pierś swoją.
— Ja syn sługi twéj, miłościwy królu!
Tytuł ten nie czynił wstrętu Mieszkowi, choć do niego prawa nie miał i nie nosił go.
— A gdzież są ci najemnicy? — zapytał.
Między parobkami, którzy spojrzeli po sobie i łokciami się trącać poczęli, stało się zamięszanie chwilowe i, jakby za przyzwoleniem ich ogólném, starszy jeden z kijem w ręku, u którego uwiązana wisiała mała flaszeczka, wystąpił naprzód i gwałtownie rzucił się na kolana, wskazując towarzyszów,
— Miłościwy królu, to my; Łupa, ja, Zgonina, o to ten, Bajda, Chromek i Brechun.
Wstawszy Łupa począł szybko a frasobliwie, targając krótkie włosy.
— A to nas winią, a to skarżą, a no i my tu przyszli do miłosierdzia pańskiego, my, Łupa, Bajda ta i wszyscy. Jak się pan nie zmiłuje a Bóg, to któż? ginąć przyjdzie.
Pozostali za Łupą stojący, potwierdzali co za nich prawił.
— Jakże to było? prawcie śmiało — odezwał się książę.
Łupa począł śmieléj, potarłszy głowy.
— A no, jak było, Bóg najjaśniejszy świadek że prawdę mówiemy, i że o to jak było. Choćby krzyż całować przyszło, my wszyscy gotowi, a choćby na żelazo i wodę. My nie jesteśmy lu-