Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 254.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

dzie niewolni, ale swoboda i najemnicy. Tak o to ten Tymek Berdów — wskazał na młodzieńca, który się niecierpliwie poruszył — o to ten, ale, proszę miłości waszéj, jako żywo on nie jest syn wdowy Błażkowéj, ale pasierb, tak, pasierb.
Odwrócił się powołując do swoich, którzy mu głowami coś pomrukując, świadczyli. Ani wdowa ani Tymek nie zaprzeczali.
— Ten Tymek, — mówił daléj pastuch — najął nas, mnie Łupę, Bajdę i Zgoninę potém Chromka i Brechuna na ostatku.
— Ano, tak, — potwierdził kłaniając się Brechun.
— Najęli nas — ciągnął Łupa, — najęli, trzoda była duża, roboty koło niéj, strach! Wszystkich razem pędzić nie było można, a tu w szkodę zapuścić wara, a tam łęgi pozatykane, nie można, a tu od lasu i zwierza pilnować, a od moczarów odganiać. Już jak tam nas karmili, niechcę i gadać, chléb ościsty a polewka, krupa krupę goniła. A tu trzeba było i doić i mleka pilnować i séry robić i lekarstwo dawać.
— E! e! więcéj sami mléka spili niż serów zrobili! — wtrąciła wdowa.
— Od wilków my, od lasa z oszczepem stawali, — ciągnął Łupa, — wilcy w trzodzie szkody nie robili. Raz jeden barana bestja okaleczyła, co go dobić musieliśmy, bo by był zdechł... Bajda