Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 255.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   251   —

z Brechunem jak poczęli wrzeszczeć, rzucił go wilk i skóra i mięso ocalało...
Kto nas trzody pozbawił! e! e!
Tu odwrócił się i na Tymka palcem wskazał.
— Ot, kto! ot! Jemu tylko aby polować a polować z psiskami, a sobaki złe że co napadną bywało rozszarpią. Wpadli raz na trzodę, jak niepoczną się znęcać, my z kijmi. Gdzie zaś! i nam się dostało. Tymek nadbiegłszy jak wziął nas okładać, a żebyście mi milczeli, żebyście nie gadali na psy, pamiętajcie! Powiecie że wilki w trzodzie szkodę zrobiły, nie to stłukę na miazgę.
Cóż my, proszę miłości waszéj, mieli robić? Przyszło pędzić do obory, niema liku, wdowa w płacz, a na nas wymyśla. Taki to z was dozór, darmozjady, a ja was za co karmię moim chlebem. a wy tacy, owacy... Co było robić? musieliśmy milczeć! Drugiego dnia jak się psiarstwo zaprawiło na owcach, gdzie! ani go strzymać. Poczęli dusić znowu. Bieda! strach! gwałt! my na nich z kijmi. A żebyście się nie ważyli moich psów tykać, woła Tymek, ani na psy skarżyć, bo żywi nie ujdziecie.
Gdy Łupa tak szeroko rozpowiadał, Tymek już ledwie mógł się utrzymać.
— Miłościwy królu! — zawołał — to są wierutne łajdaki i kłamcy... Spali a nie pilnowali, wilcy trzodę wydusili, teraz na moje psy skła-