Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 256.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   252   —

dają. To zbóje i nicponie, bez czci i wiary poganie, których słowom ani przysiędze wierzyć nie można...
Nie tak było, kłamstwo wszystko. Ja ze psy mojemi wilki ścigałem, odganiałem, a oni ufając w to pokładli się na brzuchach i spali i wilczyska trzodę całą wymordowały.
Odwrócił się do Łupy.
— Będziesz ty mi łgał!
Łupa do księcia milcząc ręce wyciągnął.
— Panem Bogiem się świadczę — dodał — kłamie on! myśmy niewinni nic!
Stało się milczenie, ks. Mieszek oparł się na ręku i zadumał, widać było że przed Biskupem chciał mądrość swą i przebiegłość okazać. Sprawa była do rozsądzenia dosyć trudną. Komu tu dać wiarę? Gedko spoglądał milczący na księcia, czekając co téż powie. A że Mieszek ani nań patrzał, ani się odzywał do niego, na twarzy Biskupa coraz większe rozdrażnienie występowało.
Lekceważono go publicznie i chciano zapomnieć o nim, jakby go tu nie było.
Mierzwa człek przewrotny, widząc sprawę zawikłaną, z uciechy że inni sobie może nie poradzą z nią, tam gdzie on łatwo by wiedział kędy wynijść, brodę ręką gładził i uśmiechał się do siebie. Wdowa płakała, parobcy między sobą szeptali, Tymek z nogi na nogę przestępował, na księcia zerkając z ukosa.