Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 262.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   258   —

swą mieniąc prawem jedynem, przecie czasem się radzić było trzeba pisma.
Wszedłszy Mieszek padł na siedzenie, kubek wody wychylił, długo nieruchomy trwał nie mówiąc słowa. Kietlicz stojący u proga patrzał nań, odzywać się nie śmiejąc, nogi pod nim dygotały, pot z czoła padał kroplami — oddychał ciężko.
Upłynął dobry czasu kawał, książe dwa czy trzy razy usta otwierał i milkł nie mogąc się zdobyć na słowo; ręka która leżała na stole konwulsyjnie drżała. Spojrzał na Kietlicza, ani go odpędzał, ani powoływał. Dumał z sobą. Naostatek, jakby bój stoczywszy i zwyciężywszy, Mieszek powstał, kołpak który miał na głowie poprawił zrazu, a potém na stół go zrzucił. Stanął naprzeciw Kietlicza, brew mu się ściągnęła, usta drgały..
Odzyskał już był męztwo i władzę nad sobą.
— Mów, — odezwał się głosem zmienionym — którzy są co z Biskupem trzymają?
Kietlicz zawahał się z odpowiedzią.
— Miłościwy panie, — rzekł, — ledwieby nie przyszło pytać dziś, którzy z nim nie trzymają i przeciw własnemu panu nie są? Na pewno wiemy że Wojewoda Szczepan, krewny jego, należy doń cały. Leszczyc co nocy zbiera u siebie narady, knuje zmowy. Wczoraj ich podsłuchano że już na zwiady wysyłać mieli do Kaźmierza. — Posłańca schwytanego trzymam w więzieniu.