Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle, zdawało mi się, żem wpadł w katalepsyą, bo ciało moje zupełnie pozór życia straciło. Wyobraźcie sobie zegarek, którego koła przestały poruszać skazówką, — kola idą — zegar stanął. Tak i ze mną wówczas się działo; dusza moja żyła w ciele, ale ciało nie słuchało jéj rozkazów i wszyscy osądzili mnie umarłym. Ja leżałem z otwartemi oczyma, nie mogąc niemi poruszyć, z rękoma, a bez władzy, bez ruchu, bez oddechu; — żadne ludzkie sposoby, ani życia we mnie dojrzéć, ani go wskrzesić nie mogły. Koło mego łóżka widziałem stojącą żonę z — suchemi oczyma, z założonemi rękoma. Ach! jéj niedokończone szczęście szło ze mną do grobu — żałowała szczęścia — swojego. A mnie? nie wiem! — Doktor powiedział, żem umarł i sam swoją ręką wdział otwarte moje powieki na oczy — odemknąć ich już nie mogłem!
Potém słyszałem, jak wkoło mnie odzywały się jakieś szepty — był to paciérz za moję duszę. Potém wszystko ucichło i ja, którego tak pielęgnowano w słabości, teraz kilka godzin porzucony, sam jeden leżałem. Zapomniano o mnie! Serce mi z bólu pękało — ale nie pękło. Słyszałem głosy różne koło siebie, — śmiechy, śpiewy i obojętne żarty. Nie miał-żem boléć nad sobą? Jeszczem nie zgnił, a już mnie zapomniano, już nie byłem sobą.
Ubrano mnie tak, jak do grobu — pożałowali sukni. Dali najstarszą a i ci, którzy ją na mnie wciągali, nie wiedząc o tém sami zapewne, nielitościwie mnie dręczyli. Przyszła żona moja, i czułem, jak z mego palca zdejmowała ślubny pierścionek, bo ja nie byłem już jéj mężem, wolno jéj było po ostatnich umarłego uściskach, rzucić się na łono innego; pierścień i przysięga nie sięgają za groby, wiara kończy się z życiem — miłość? — nie wiem. Moja żona zdjęła swój pierścionek.
Przecież skończyły się ubierania, leżałem na tapczanie. Wkoło świece stały. Pamiętam je, bo jedna z nich piekła mię w głowę, druga w nogę, piekły mne mocno, a ja czując to, ani się ruszyć, ani dać poznać, że czuję, nie mogłem. Dopiéro, kiedy się przepalił stary trzewik i pończocha, kiedy ciało moje przysmalać się zaczęło, ktoś odstawił przeklętą świécę.
Księża śpiewali nade mną długo, jedno i jedno, przerywając czasami — gawędką i milczeniem, czasem — chrapaniem nabożném, czasem niezrozumiałe odśpiewując słowa jednostajnie i smutno.
Zacząłem myśléć. Cóż to były za myśli! Czegóżbym nie dał, gdybym je sobie teraz mógł przypomniéć! Lecz nie — nie powiedziałbym ich wam, ludziom tego świata, bo-byście ich nie zrozumieli. Myślałem o żonie, o świecie — o sobie, wiele i smutno! A każda myśl, jak kropla wody po dachu, płynęła po ubiegłych