Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

w pół roku. Ale dajmy pokój — dobrze jest, jako Bóg dał, starzy nasi mówili, gość od Boga.
— Dawno to chyba, mój panie — rzekła pani Janowa — kiedy ich Bóg rzadziéj przysyłał.
Potém zawołała na dziewki, a Jan, westchnąwszy, poszedł znowu ku lipie.
Ale tu już miasto czterech, sześciu zastał gości; przyszło ich dwu razem, gdy stał w sieni z żoną. Muzyk sławny na lutni Bekwark, przyjaciel poety, a kunstmistrz swego czasu nieporównany, który wszędzie był miłym gościem, ba i w królewskim dworze. Drugi P. Mikosza, sławny téż, ale tylko pijak. Ten ostatni wyglądał, jak przystało na tego, który od rana do nocy z kuflami tylko i dzbanami ma do czynienia. Suknia na nim splamiona szara, kontusina wytarty, buty obłocone, szabelka pogięta i pokrzywiona, pas w strzępkach, czapka kilka razy zszyta i w pierze ubrana. Na twarzy połyskującéj czerwonéj, bielały tu i owdzie szramy i szwy, między któremi rozeznać było można i ostre ciecia szabli i tępe uderzenia o ręby ław i stołów po pijanu. Temi hieroglifami pisała się historya życia na czole pana Mikoszy. Wokoło oczu sine pręgi, usta sine także, nos i jagody w czerwonych brodawkach. Taki to był gość nowy, który już pod ławę znienacka zaglądał, zérkał pod stół, czy gdzie dzbana nie zobaczy.
Ledwo nowo przybyłych gospodarz powitał, ażci znowu wrota skrzypią (lepiéj ich było nie zamykać) i głos słychać u bramy:
— Pan wasz doma?
— Doma. Z gośćmi się pod lipą zabawia.
— To Jost, Jost! — zawołali wszyscy, wyglądając z pod gałęzi.
— Osobliwszy dzień — rzekł w sobie poeta — kiedy i ten się téż odważył przyjechać, choć pewnie pieniędzy moich z sobą nie wiezie.
Tylko, co to w duchu rzekł, wpadł Jost, witając, ściskając, całując, sypiąc oświadczeniami przyjaźni. Był to średniego wieku mężczyzna, ożywionéj twarzy, niepokaźnego stroju; a bardzo czuły w oświadczeniach i nie dziw, każdemu coś był winien, więc się wypłacał serdecznością za pieniądze.
— Dawno już was nie widziałem — rzekł trochę uszczypliwie poeta — dobre to przysłowie — Chceszli stracić przyjaciela, daj mu pieniędzy.
Jost się trochę zapłonił, ale przytomności nie stracił, skoczył znowu gospodarza ściskać i całować.
— Nie byłem doma — rzekł — najprawdziwsza prawda.
— Jako żywo, byłci! — przerwał Wojtek.
— Jak mi możesz kłamstwo w żywe oczy zadawać? — obruszył się Jost (bo nie był nic winien Wojtkowi).