Zapewne od niejakiego czasu winisz mnie Pan (a ja tego nie mam za złe, owszem wdzięczen byłbym za ten dowód interesowania się), że dawniéj jeden z najgorliwszych, najnatrętniejszych korespondentów Tygodnika, teraz rzadziéj się w nim niż przedtém ukazuję. Potrzebuję się z tego wytłómaczyć, aby z boku patrzący nie osądzili tego fałszywie i nie domyślali się, czego niéma. Już téż kilka osób zapytywało mnie, dlaczego mniéj teraz pisuję do Tygodnika. Otóż wymówię się przed panem i wytłómaczę się przed ciekawemi, a jeźli w tym wykładzie przyczyn zaczepię (bo zaczepić muszę) swego ja i wyprowadzę na scenę siebie, pan mi tego za złe nie weźmiesz, bo dobrze wiesz, że to nie grzech; jeśli zaś inni pokręcą głową, to niechaj kręcą szczęśliwie. Nie mógłby człowiek stąpić kroku po téj drodze życia nieszczęśliwej, gdyby się ciągle obracał i oglądał, co o tém ludzie powiedzą. A zatém my swoje róbmy a im dozwólmy kręcić głowami, tupać nogami i krzywić nosami, skoro im to może zrobić przyjemność. Teraz zaś do rzeczy.
Pan mieszkając w stolicy, nie masz podobno wyobrażenia o życiu literata na prowincyi, chyba przeczuciem. Nie mówię tu o pseudo-literatach i hemi-literatach, którzy się łatwo pogodzą z życiem wiejskiém, lecz o tych, którzy się zupełnie i wyłącznie poświęcają literaturze, jak ja. Mam bowiem, zdaje mi się, prawo powiedziéć to nawet sam o sobie, że się temu poświęciłem i oddałem, gdy codziennie mi się i gorzko najczęściéj to poświęcenie przypomina. Jest więcéj takich, którzy wolne tylko godziny, niedogryzki życia, umysłowym zajęciom ofiarują, lecz mnie się zdawało zawsze, że aby skutecznie pracować i z siebie dla siebie coś zrobić i dla ludzi być użytecznym, trzeba oddać lepszą i większą część życia. Cóż za tém poszło? Naturalnie zapomnienie o wszystkiém, wyrzeczenie się wszyst-