Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

wystrzela kwiat barw tak ślicznych, wonny, ułożony w kształt niezrównany? Możeż być co na świecie piękniejszego nad to, i bardziej tajemniczego? ktoby się z gałęzi i liści mógł domyśleć i spodziewać takiego kwiatu? Gdzie on spał nim się rozwinął?
Ksiądz staruszek pochylał gałęzie róż, i z uśmiechem słodyczy pełnym, do ust je przykładał.
— To dziateczki moje niewinne! rzekł, jedyne, których gniewem Bożym straszyć nie trzeba, aby czarno nie wykwitły.
Doktór uśmiechał się także, dzieląc zabawę staruszka.
— To też u was jak w raju, zawołał, i oczy się pasą i woń aż do duszy idzie.
— A co najlepiej — dodał ksiądz, że mnie tu z waszego świata, clamor, strepitus, luctus i lamenta nie dochodzą, cisza i spokój, chyba pszczółka zabrzęczy.


KONIEC TOMU PIERWSZEGO.