żeniami się dzielić z otaczającymi. To go nieco uspokoiło.
Roger, myślał, zgadywał, rachował, i doszedł wreszcie do pewnego domysłu, który mu się zdawał szczęśliwym, szło o bardzo dyskretne sprawdzenie go, podniósł wejrzenie łagodne, acz poważne na Gorconiego, który skinienia czekał.
— Panie Gorconi!
— Do usług.
— Nie byłbyś też tak grzeczny powiedzieć mi, czy nie obserwowałeś podróżnego, młodego człowieka, który stoi na poczcie, w którą się udał stronę.
Gospodarz zaszczycony zaufaniem gościa, zbliżył się doń z miną tajemniczą.
— Ten młodzieniec, rzekł po cichu — wczoraj przez nieświadomość zapewne, poszedł na wieczerzę do garkuchni.
— Dokąd?
— Do Pauzy.
— A dziś?
— Dziś, dziś, dziś, jeźli go nie ma tam, a tam rzadko kto skosztowawszy pójdzie dwa razy, dodał szydersko, już trudno mi zgadnąć.
— Masz waćpan sprytnego chłopaka?
— A! panie dobrodzieju — jak ogień, słysz, Franek, chodź tu.
Roger wyjął złotówkę z kieszeni, chłopcu czarne oczki błyszczały jak dwa węgielki.
— Idź, mój kochany, rzekł cicho Roger — do sklepu Mordka Szpetnego, wiesz, że na tyle jest pokój, gdzie czasem wino pijają, nie pytaj o nikogo, nie mów nic. Zobacz, czy tam nie ma młodego, nieznajomego pana.
— Tego co wczoraj przyjechał na pocztę, z Turowa? pochwycił Franek.
— Tego samego.
— A jeźli jest? proszę pana.
— Jeźli jest, zobacz z kim jest, i wymknij się.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/168
Ta strona została skorygowana.