Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego?
— Dlatego, że są pewne fazy życia, przez które człowiek prędzej lub później przejść musi. Jak roślina puszcza liście, łodygę, pączki, nim rozkwitnie i wyda nasionka, tak człowiek musi przejść przez entuzyazmy, złudzenia, namiętności, rozczarowania, eksperymenta, nim mu prawnie wolno będzie zostać zimnym widzem tej sceny.
— A nie możeż wyższa organizacya, lub raczej odmienna, wyprzedzić tych praw ogólnych, i z nich się wyłamać wyjątkowo? — spytał Walek.
Nieznajomy słuchał go z zajęciem, gdy rozmowa weszła na cokolwiek zawilsze zadania, zdawał się ciekawie czekać próby pojęć i siły umysłu młodzieńca, lekki uśmieszek przebiegł mu po ustach, coś jak radosne uczucie błysnęło w oczach.
— Masz pan co do roboty? — spytał nagle Luzińskiego.
— Nie, jestem wolnym.
— Więc chodźmy, przejdźmy się razem, miłą mi będzie z panem rozmowa, dodał Walter, poprosiłbym nawet do siebie.
— Tambym mógł spotkać doktora Myliusa, a to by mu zrobiło przykrość zapewne.
— Wątpię, ażebyśmy go spotkali o tej godzinie, odezwał się Walter. Zresztą, choć od nieznajomego to pytanie wyda mu się dziwnem, o cóżeście się właściwie poróżnili i rozeszli? Możebym potrafił?...
Walek dziko spojrzał.
— Będę szczerym, łatwiej mi to przyjdzie z nieznajomym, niż ze znajomymi, rzekł stanowczo, uprzedzenia, które człowiek czuje w drugich, przeciw sobie usta mu wiążą. Pan, spodziewam się, uprzedzonym nie jesteś. Doktór mnie, a ja doktora zrozumieć nigdy nie mogłem. Dwie nasze natury, cały świat od siebie przegradzał. Ja czuję w sobie coś wyższego, i z prawa tego, co nazywam demonem moim, sądzę się upoważnionym, nieco może lekko postępować z drugimi. Jestem to, co ludzie zowią zarozumiałym. Mówię, co