Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

śpiech ten nie podobał się gospodyni, która kwaśną zrobiła minę.
— A jak panu pilno! i dokąd-że? znowu do tego doktora.
— Nie, pani, mam interesa.
Sercowe szepnąła jejmość.
Walek ruszył ramionami. — Na ten czas! rzekł żywo i wyszedł.
— Jednak bym ciekawa była wiedzieć dokąd tak poleciał? mówiła w duchu piękna wdowa. Pomyślała chwilę, kazała przywołać Hankę i coś jej poszeptała na ucho. W chwilę później, narzuciwszy chustkę na głowę dziewczyna wybrała się na miasto, a gdy się jej Jóźka spytała dokąd idzie — uśmiechnęła się tylko figlarnie. Nie śmiano pytać ulubienicy jejmości.
Walek wyśliznął się na wczorajszą ścieżynę za ogrody, i tamtędy niepostrzeżony dostał się na przedmieście: Zdala już przed chatą postrzegł na płocie stojące dziewczę, które zobaczywszy go, szybko zaczęło dawać mu znaki, aby szedł prędzej, a odebrawszy skinienie, znikło, kryjąc się w chacie.
Walek pospieszył wewnątrz. W pierwszej izbie czekała nań dziewczynka niby przybrana w trochę świeższe łachmany, do zgrzebnej koszuli przypięła sobie czerwoną różyczkę u szyi, a w zblakłe włosy wpięła kwiatek zerwany w ogrodzie.
Wielkiemi oczyma patrzała na Walka i pokazała mu alkiérz staruszki.
Wszedłszy tu, nic zrazu nie dojrzał Luziński, tak było ciemno, po chwili dopiero, oczy wiedzione głosem, dostrzegły na tapczanie leżącą kobietę, której twarz drobniuchnemi zmarszczkami jak siatką była okryta. Siwe, małe, czerwono obramowane oczy starej, pilno się w niego wpatrywały.
— Toś jegomość Luziński? zapytała go słabym i jakby wylękłym głosem.
— Tak jest, odpowiedział.
— Tutejszy?
— Urodziłem się tutaj, ale ojca ani matki niezna-