Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

gadają dziwolągi o mnie — co mnie to szkodzi? Bardzo złego nie mogą wymyśleć, bo całe moje życie jak na dłoni, zresztą Bóg z niemi. Żebym się zaś miała zamęczać dla tego, aby ludziom dogadzać i świętoszkom buzie zamykać, tego nie uczynię. Nigdym dla nich nie była dosyć skromną, a uczciwi posądziliby mnie o komedyą — wolę być jaką mnie Bóg stworzył.
Stała panna Apolonia w oryginalnym pokoiku w samym rynku, na pół piąterku z balkonem zielono malowanym, u bardzo zacnej rodziny, która ją kochała, jakby do niej należała. Cały dzień biegała dawać lekcye fortepianu i francuzczyzny, bo któż teraz nie męczy tego nieszczęśliwego klawicembału? a wieczorami całe godziny spędzała egzercytując się i rozrywając muzyką.
Wprawdzie arystokracya miasteczka bokiem nieco zwracała się ku pannie Apolonii, córce ekonoma i niezapraszała jej do siebie, ale ona była z tego bardzo szczęśliwa, bo mogła sobie czytać, spać, spacerować, jak się jej podobało. Panna Idalia Skalska utrzymywała, że Apolonia gra bez czucia i młóci po fortepianie — ale to było — jalousie de metier.
Droga którą bardzo często przesuwała się guwernantka na lekcye, prowadziła około samych okien Szurmy. Znali się z sobą dobrze i lubili wzajemnie, chociaż to była wesoła przyjaźń bez żadnej pretensyi z obu stron — panna Apolonia uważała Szurmę niemal za brata i ile razy postrzegła go w oknie, pozdrowić go i zaczepić musiała. Zjawienie się tej figurki zręcznej z cygaretką w ustach, z teczką pod pachą, nie raz zachmurzone czoło inżyniera rozmarszczyło. Rzucał ołówek, opierał się na oknie i tak przegawędzili dobrą chwilę, zapominając się czasem.
Panna Apolonia była obojętnym widzem całego żywota miasteczka, nie miała nadziei mieć w niem żadnego udziału, ale była kobietą ciekawą, wesołą i potroszę bawiło ją to mrowisko.
Jednego z dni tych przebiegała właśnie wedle zwyczaju obok okna Szurmy, którego już dawno jakoś