Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/313

Ta strona została skorygowana.

— I pan tak chce sam zostać zawsze, odezwała się po długim przestanku.
— Jak to pani rozumie? — zimno odparł Walter, mam już wiele znajomych.
— Ale cóż to są znajomi? pan... pan się nie myśli ożenić?
Walter się rozśmiał, Idalia zaczerwieniła.
— Chybabym oszalał, rzekł głośno.
— Dla czegóż? pan tak starym nie jesteś.
— Pani znajdujesz?
— Pan jesteś zajmującym, bardzo zajmującym i możesz się podobać.
Walter zwykle surowy, począł się śmiać ironicznie, gorzko.
— Żartujesz sobie pani ze mnie.
— Słowo panu daje, że mówię seryo, zupełnie seryo.
Na chwilę doktór zamilkł, popatrzył, ramionami ruszył.
— Jak się pani zdaje, spytał, ile ja mogę mieć lat?
— No, w najgorszym razie pięćdziesiąt kilka, choćby sześćdziesiąt.
— A wie pani jaki zwykle bywa średni wiek człowieczy?
— Nie, nie wiem, to pewna, że ludzie żonaci dłużej żyją niż bezżenni.
— W jakiejże to pani czytała statystyce?
— Nie pamiętam.
— Ale dla czegóż tak pani idzie o mnie? — szydersko dodał Walter.
— Ja się panu z moich dziecinnych i naiwnych do zbytku pytań wytłómaczę... Ile razy widzę człowieka możnego, bez rodziny, żal mi tych coby z nim jego szczęście podzielać mogli i jego samego, to położenie nienaturalne...
Walter zamilkł.
— Pani moja, rzekł poważnie, nie trzeba nigdy z ludźmi nieznajomymi dotykać kwestyj podobnych. Któż wie jakie się w nich bóle i wspomnienia porusza?