Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/427

Ta strona została skorygowana.

wi, ale bardzo był rad, że go złapie, wydrwi i będzie miał czem prześladować. Dziewczę jak najdokładniej wskazało nietylko drogę, ale w jaki sposób, nie płosząc ich, zejść było można. Bogunio podziękowawszy Hance aż nadto czule, gdyż pod całusem jego krzyknęła, poleciał w uliczkę.
Przytulony do domków, przesunął się naprzód tą samą stroną ulicy, przy której sklep był położony — potem wskoczył pod mur i ujrzał naprzeciwko siebie, na dwóch trumnach siedzących Linkę i Walka. Pochyleni byli, trzymali się za ręce, Luziński ją obejmował i uśmiechał się, biedne dziewczę zapłonione, trochę go odpychało, a więcej ciągnęło ku sobie.
Ten dramacik był w najgorętszym rozkwicie, gdy nagle Bogunio stojący naprzeciw, cicho klasnął w dłonie.
W mgnieniu oka, Linka cofnęła się przerażona w tył. Walek zeskoczył z trumny i stanął w progu groźny. Ale nim miał czas przyjść do siebie, Bogusław był już przy nim i śmiał się nielitościwie. Spłonione dziewczę radeby było uciekło, ale dokąd? jak?
— Panieneczko, rzekł grzecznie i słodko, podglądając jej w oczy Bogunio — nie rumień się tak bardzo, nic nie jesteś winna, to ten kusiciel niegodziwy, nikomu, nawet trumnom nie daje pokoju.
Linka płakała.
— Chodźmy, zawołał rozdraźniony Luziński — chodźmy.
Bogunio poskoczył jeszcze ku dziewczątku i szepnął. — Nie bój się — jam człowiek dobry i jak Bóg w niebie nie zdradzę.
Na te słowa, wdzięczne oczęta niebieskie zapłakane podniosły się ku Boguniowi, który czuł, jak go schwyciły za serce.
Walek go odciągnął.
— A! wiesz, że jesteś doskonały, rzekł mu po chwili przyjaciel — admiruję — serce szerokie jak karczma zajezdna, kochasz jak mówiłeś moją kuzynkę, no! miłość ta być musi platoniczna i rozumna, bałamucisz