Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! o! ona gotowa udawać, jak już próbowała, że chce wyjechać! Termiński widzi mi się będzie pomagał. Jeśliby stary dał się do tego przynukać, nasze wszystko stracone; a przynajmniej nie weźmiemy tyle ile sobie rachujem.
Sobocki się burzył. — Tego głupstwa nie zrobi — rzekł — na to są sposoby żeby nie zrobił.
Jaś tego tylko czekał, żeby szwagier z intencją pomocy się oświadczył, stanął więc naprzeciw niego i rzekł po cichu:
— Bo prawdą a Bogiem, namby o sobie potrzeba pamiętać, bracie..... tu wszyscy nas nieprzyjaciele, każdyby rad nam zaszkodzić.... Aniela by mnie w łyżce wody utopiła. Termiński mnie nienawidzi.. a nasi krewni?
— Oj te żółto-brzuchy! pankowie! grzecznisie! — zawołał Sobocki — tych to jestem pewny, że gdyby mogli z gęby namby wyjęli.
— Nikt słowa nie powie za nami, wszyscy przeciwko nam: trzebaby o sobie pomyśleć i wziąć się za ręce.
— A co myślisz Jasiu — szepnął po cichu, uderzony tą myślą Mateusz — przypadkiem podobno powiedziałeś wielką rzecz... gdybyśmy się we dwóch wzięli za ręce...... kto to wie, coby można zrobić?
— Przynajmniej od krzywdy się obronim.
— Jeszczeby nas i na dobrego figla dla drugich stało — rozśmiał się Sobocki. — Ty tu pod bokiem jego ciągle, ja w miasteczku, bez którego żaden się interes i interesik nie obejdzie.... moglibyśmy wiele, gdybyś miał rozum...
— Ale cóż ty myślisz bracie?
— Ba! co ja myślę! nie wiem czy tobie powiedzieć....
— Dla czegóż nie?
— Boś ty młokos jeszcze.
— Bądź o mnie spokojny, ja nie popsuję sprawy to moja własna....
— Aleś ty może skrupulat? — odezwał się kancelista.
— Ja? — spytał ruszając ramionami Jaś — ja?