Kasztelanic, mimo wzruszeń dnia tego, w niczem przeciw ustanowionemu porządkowi nie zgrzeszył: cofnął się o swojej godzinie do sypialni, rozebrał, położył i kazał rozcierać; ale choć pracował nad uspokojeniem siebie, wrzawa niezwykła, wysiłek w rozmowie, jakieś wzruszenie mimowolnie doznane, które bardzo się zbliżało do utajonego gniewu, osłabiły go i widocznie znużyły nad miarę. Ku wieczorowi już, chociaż przy świecach nie bardzo kto mógł dostrzedz zmiany na twarzy jego, gospodarz znacznie podupadł. Świeżość pozorna i nadrobiona rzeźwość z którą wystąpił rano, opuściły go rychło, stał się ociężały, postarzał w oczach. Jak gdyby tylko sztucznemu jakiemuś podtrzymującemu środkowi winien był trochę siły chwilowej, — starzec wszedłszy do sypialni już był zwiędłym i zużytym grzybem. Twarz jego naciągniona upadała w fałdy, częste ziewanie, zdradzało cierpienie nerwowe, wyraźniej jeszcze objawiające się dreszczem.
Powiódł okiem po pokoju i usiadłszy na krześle, w które ciało jego wpadło i osunęło się bezsilnie, wyciągnął rękę do stojącego tuż dzwonka. Na pierwszy słaby dźwięk jego, Termiński, po cichu, ostrożnie, jak wąż wsunął się do pokoju na palcach; doświadczenie bowiem nauczyło go, że trzeba było chodzić jak najostrożniej, gdy stary cierpiał cokolwiek, każdy szelest go niecierpliwił. Wszedł kamerdyner, nie otwierając zda się drzwi, nie dotykając podłogi, nie czyniąc najmniejszego hałasu, rzekłbyś niecielesne jakieś zjawisko. Twarz jego tylko martwa zdradzała w tej chwili żywą, czującą istotę; baczne oko wyczytać na niej mogło ziemskie namiętności, podłość posunioną do najostatniejszego stopnia poniżenia, chciwość niecierpliwą i ciekawość gorącą.
- ↑ Dodano przez Wikiźródła