Strona:PL JI Kraszewski Jeden z tysiąca from Ziarno 1889 No 02 2.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kandydat! — rzekł — i cóż z tego! młody waćpan jesteś! starsi oddawna czekają... hm! hm! Wróć waćpan za tydzień, zobaczemy...
Wypadłem jak zmyty, straciwszy zupełnie nadzieję, i już mi się nawet powracać nie chciało, gdy po mnie przysłano, abym się stawił.
Pomocnik przyjął mnie tą razą wesoło i pobłażająco...
— No — rzekł — ja tym się zająć nie mogę, ale dam panu notatkę do mojego sekretarza... zobaczemy... może się co da zrobić...
— Nadzwyczajną łaskawość z jaką te wyrazy wymówione zostały i uśmiech łagodny, jak promień słoneczny jesienią, winienem był, jakem się później dowiedział, protekcyi, protekcyi Loli. Pomocnik był na obiedzie u wielkiego człowieka, dowiedział się historyi mojej i uznał słusznem bym za poświęcenie moje dla faworyty pana, został wynagrodzony chociażby nadzieją...
Odsyłany tak od Anasza do Kaifasza, udałem się szukać owego sekretarza i nareszcie go znalazłem, ale jeżeli przystęp do wielkiego człowieka i pomocnika jego był trudny, tu zdawał się niepodobny, Uważałem to ze zdumieniem, że w miarę schodzenia w dół po stopniach hierarchicznych duma niedostępność i wspaniałość rosły w odwrotnym do znaczenia stosunku. Wielki człowiek był zajęty bardzo, ale skromny i łagodny, zwłaszcza gdy kto jak ja potrafił ująć sobie Lolę, pomocnik o ksztę od niego już dumniejszym był i wynioślejszym, sekretarz mnie oślepił swą wielkością, wykwintnością domu i pańskiem cale obejściem.
Mogłem się doskonale życiu jego domowemu przypatrzeć, gdyż znowu dni kilka upłynęło nim słoneczne jego oblicze oglądać mogłem. Był to człowiek wielkiego świata, żonę miał z profesyi piękność, dom na stopie najwytworniejszej, dawał wieczory muzykalne, na których szczególniej trio preferansowe i kwartety wista się odznaczały, jeździł karetą i miał w mieście ogromne znaczenie. Zdaje się, że tylko z łaski i przez skromność pełnił obowiązki sekretarza, które dlań były za niskie. Gdy mówię, że je pełnił, mylę się podobno, nie spełniał ich wcale, zdawał bowiem ciężary urzędu na biuralistę, który absolutnie się rozrządzał. Naturalnie po odbytym w przedpokoju nowicjacie na nowo, pokiwawszy głową, rzucił sekretarz notę przyniesioną przezemnie i przywoławszy biuralistę, jemu mnie w ręce oddał, aby uczynił, jako mu się żywnie spodoba. Biuralista człek z głową, jak utrzymywano, nie był wcale ani dumny, ani powierzchowności zastraszającej, owszem wyglądał na takie bajbardzo, że spotkawszy na ulicy ani byś się domyślił wielkiej jego potencyi. Na jedną nogę kulawy, nieco zezem patrzący, z głową wyłysiałą i nieuczesaną, w wytartej sukni, z szyderskim uśmiechem na ustach miał minę pisarza, tymczasem na jego barkach opierała się cała budowa i o jego piersi rozbijały fale codziennie... Oddany w jego ręce, musiałem czekać, ażby dokończył raportu i przedstawienia wszystkich papierów, w przedpokoju naturalnie, po czem w milczeniu udałem się za nim do jego juryzdykcyi.
W drodze nie odzywał się do mnie ani słowa, ja milczałem także, przyszliśmy razem do kancelaryi, gdzie zaraz siadł do pracy, jakby mnie nie widział, pozostałem więc, oczekując jaknajcierpliwiej mojej kolei. Wytrzymał mnie dosyć i, dopiero odchodząc, gdy brał czapkę, postrzegł mnie niby i zamruczał... A! przyjdziesz mi pan jutro.
W tonie i sposobie mówienia poczułem, że tych jutrów wiele mi jeszcze przyjdzie zmarnować, nim ostatecznie może dostanę odmowną odpowiedź. Ale już kielich solicytacyi postanowiłem wypić do dna... Poszedłem nazajutrz.
— Waćpanowie — rzekł biuralista — myślicie, że wszystko od tych tam matedor zależy... idziecie zaraz do naczelnika, do pomocnika... a potem kończy się, że was do nas odeślą... bo wiedzieć panowie powinniście, że się bez nas nic nie dzieje... a tak!
Spojrzał po kancelarzystach, którzy z ukosa oczyma mnie zmierzyli kolącemi... Na dzień ten dawszy mi do rozmyślania wyżej przywiedzioną maksymę, zostawił mnie na medytacyi. Powróciłem dnia następnego i kilka dni jeszcze przychodziłem do biura.

(Dalszy ciąg nastąpi).