Strona:PL JI Kraszewski Jeden z tysiąca from Ziarno 1889 No 07 1.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
JEDEN Z TYSIĄCA.
przez
Józefa Ignacego Kraszewskiego.
(Dalszy ciąg.)
II.

Teraz wszystko już gotowe, ale szczęście moje zaćmiło się koniecznością, rozstania z miejscem i ludźmi z którymi kilka się lat przeżyło ubogo a błogo. Przyszłość zawsze niepewna, wpadnę wśród obcych, wiem że i tam ludzi znajdę, serca wyszukam, przyjaciół zjednam, ale będzież mi tam dobrze jak tutaj? Człowiek nawet, kiedy mu najbardziej po myśli idzie, musi się trapić... ta gorycz jest przyprawą jego życia.
Za chwilę więc opuszczam braci, towarzyszów, to gronko wśród którego rosłem i dojrzewałem jak jagoda, rozpierzchamy się każdy w swoją stronę, na cztery wiatry, jak dumni w bajce rozjeżdżali się rycerze, a podając sobie dłonie jeszcze uczuciem drżące myśleć musimy, kiedy, gdzie i jak się spotkamy? z jakim w sercu bólem, z jaką na czole radością wyrośli czy skarlali? zolbrzymieli czy upadli...
Mówię sobie i potrzebuję stokroć powtarzać, że się nie obawiam niczego, że z wiarą w pomoc Bożą, z wytkniętą zasadami drogą, z prawością i prawdą powinno mi być jeśli nie dobrze na świecie, to spokojnie na sercu, ale przyznaję, że się boję trochę.
W cieniach przyszłości widzę przed sobą krainę nieznaną, w której łonie któż tam wie co się ukrywa? — Ale nie! nic strasznego! nie wierzę w ludzi! wierzę w Opiekę nad poczciwymi; wierzę wreszcie w gwiazdę moją, która sierocie bez zasługi i protekcyi dała już niezależne stanowisko i chleba kawałek. Początek ten rokuje mi losy dalsze... pójdzie mi, pójść musi, a wierz kochana mateczko, że gdyby i źle twemu synowi było wśród ludzi, na drogę krzywą nic go nie zmusi wyboczyć.
Dziś nareszcie opuszczam towarzyszów i biorę pocztę na wpół z wojskowym, który mi się trafił do miejsca mojego przeznaczenia.
Jestem zupełnie i bardzo przyzwoicie wyekwipowany, a jeszcze mi tyle zostało w kieszeni, że obliczywszy koszta podróży i pierwsze dni pobytu na miejscu, mogę być spokojny o siebie. Niepotrzebuję też wielkich zapasów, bo przyjechawszy dostanę moją pensyą.
Nawet małego dopuściłem się zbytku. Koniecznie potrzebowałem zegarka, żeby godziny nie chybiać, trafił mi się wcale dobry, ale złoty i kupiłem go sobie. Wiem, żem tego niepowinien był czynić, srebrny byłby mi coś oszczędził, ale skusiłem się... słabość ludzka. Ze wstydem teraz dobywam go z kieszeni, ale to jakoś człowieka rekomenduje, gdy widzą przy nim coś porządnego. Ludzie sądzą z pozorów, ale z czegożby sądzili, kiedy głębi utajonej widzieć nie mogą?
Dziś już spędziłem ostatni dzień młodości... dzień sprzyjał jej pożegnaniu, słońce wstało blade ale jesiennemi promieniami rozgrzewało powietrze; ułożyliśmy się wyjechać wszyscy za miasto i spędzić ostatnie godziny na Pohulance, tak się nazywa rodzaj gospody, ku której wiedzie długa aleja lipowa. W lecie co wieczór zbiera się tu mnóstwo osób, na podwieczorki i przechadzkę. Piękny ogród nad brzegiem rzeki, wesołe położenie, cisza i powietrze wiejskie czynią to miejsce ulubionym celem wycieczek. Teraz na szczęście mniej było niż zwykle, prawie sami znaleźliśmy się w obszernej sali, gdzie dla nas pożegnalny skromny, ubogi obiad był przygotowany. Wszyscyśmy bowiem jak ja synowie pracy i dzieci niedostatku, a żaden niema grosza do zbytku, wielu go brak na potrzeby.

(Dalszy ciąg nastąpi.)