Strona:PL JI Kraszewski Jeden z tysiąca from Ziarno 1889 No 23 1.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
JEDEN Z TYSIĄCA.
przez
Józefa Ignacego Kraszewskiego.
(Dalszy ciąg.)

Walter potrząsł głową.
— Dwóch waćpan mieć będziesz nieprzyjaciół w miejscu jednego.
Zdaje mi się, że on to sobie wymarzył...
Jednak cokolwiek o mieście, o szkołach, o ludziach, dowiedziałem się od niego choć nie z tej strony, z której bym rad się poznać...
Zbyt czarno widzi wszystko, nieszczęście moje, że zawsze trafiam na podobnych ludzi. Stan swój odmalował mi jako najopłakańszy, już nie mówię o tem, że mu z familją ciężko wyżyć, że praca ogromna, ale zawiści, prześladowania, intrygi takie, że gdybym to wziął co do litery za prawdę, mógłbym się przerazić. Ale to są chorobliwe przywidzenia, a prostą idąc drogą, krzywe się zabiegi zwycięża...
Odkładając na później rozmówienie się z nim obszerniej, pobiegłem do Aristotelesa tak nazwanego dla wydanej niegdyś logiki, którą był przetłomaczył z francuskiego. Znalazłem go w małym schludnym domku niedaleko gmachu szkolnego, jako kawalera ulokowanego w szczupłem mieszkaniu, które wydawało chęć okazania pewnej zamożności a nawet elegancyi. Musiałem się i tu zameldować przez jakiegoś jegomości, który buty czyścił i dopuszczon zostałem do Aristotelesa, palącego cygaro nad stołem papierów.
Przywitał mnie grzecznie, starając się być człowiekiem dobrego tonu i choć nie prosił siedzieć, co by dla mnie było za wielkim zaszczytem, za to sam przechadzał się i nie usiadł, aby mnie zbytnia do krzesła ochota nie brała. Jest to człowiek wysokiego wzrostu, barczysty, blady, przystojny, noszący faworyty, co mu daje pewną fizjonomię liberalno-fashionable, ubiący się ubierać i bywający w świecie. Z kilku słów zaraz mi się odmalował, bo ledwie począwszy rozmowę, zaczął ganić wszelkie wyższe rozporządzenia, samą organizacyą szkół, dobór ludzi powołanych do zarządu niemi i w ogóle wszystko, co sam spełniał najściślej. Typ ten już mi był znajomy, liczymy bowiem mnóstwo jemu podobnych reformatorów, którzy tylko stronę ujemną widząc, nigdy palcem nie ruszyli, aby jej niedostatkom zapobiec. Wszystko się u nich kończy na ostrej krytyce drugich, na wyśmiewaniu i narzekaniu, lecz śmiało wystąpić by złe poprawić, ani chcą, ani myślą. Stawia ich to w świecie jako ludzi postępu, a z czynu są zwolnieni wedle swojego sposobu widzenia, samą siłą rzeczy. Aristoteles chciał mnie zbadać zaraz, czy byłem i jak byłem u dyrektora przyjęty, i jakie na mnie uczynił wrażenie, widocznie miało to pokierować jego sposobem postępowania ze mną. Alem zbył go obojętnem słowem, które ów znać wziął za dowód, że mam skłonność pójść raczej z nim niż z jego antagonistą, i na odejściu ścisnął mi rękę, żegnając mniej nieco sztywnym ukłonem.
Biedne słabostki ludzkie! wszędzie i zawsze toż samo... Są niektórzy, co się tem zrażają od świata; ja widzę tylko pospolity bieg rzeczy i zwyczajną bardzo ludzką, Adamową ułomność. W obu tych panach mogą być strony piękne i dobre, przymioty wielkie, miałżebym odstręczać się od nich dla malej przywary, bez której nikt być nie może?
Od Aristotelesa wracając, spotkałem na ulicy Waltera, który kroczył na swą lekcyę do gimnazyum, zbiedzony, skurczony, blady, w wytartej surducinie, w czapce rozpaczliwie na tył głowy zarzuconej, ale zapewne, dla tego, że z okna swojego obserwatoryum patrzał na nas dyrektor, profesor, który przyszłego mojego położenia u niego nie wiedział, a obawiał się kompromitacyi, minął mnie pośpiesznie, jakby nie znał prawie.
(d.c.n.)