dmuchał światło, rozpatrzyli się zbłąkani co się z nimi stało.
Bryka zatrzymana w wąwozie ze złamanym dyszlem, przechylona trzymała się na kołach, ale dyszel strzaskany leżał między końmi, które się poplątały, i gdyby nie silna dłoń woźnicy, poszłyby były pozrywawszy się, w las rozbijać. Dokoła ciemna jedlina słupiasto w górę strzelała, spuszczonemi w dół gałęziami gdzie nie gdzie jakby sposobne do ukrycia tworząc namioty... Około bryki leżał niemal pod kołami konający zbój, czarna bestya, ogorzała, a że był w piersi strzelony i koszulę na sobie z boku poszarpał, całego oblewała posoka... oczy miał wywrócone i białe zębiska zacięte, a włos czarny ze łba na ziemię rozległ szeroko. Drugiego, ale chmyzowatszego wiązał rannego sługa, trzeci jęczał nieopodal pod krzem. Chcieli go byli unieść swoi, ale siły nie miał i legł bezwładny.
Szlachcic, który w pomoc na strzały nadążył ze sługą, był chudy, szpakowaty już i nie wyglądał wcale pańsko; twarz miał podługowatą, nos orli i wąs spuścisty. Sługa krępy i gruby co konie trzymał, patrzał dysząc. Patrzali też i pan i woźnica z bryki, jak przybysz nim się przywitał z nimi, poszedł zaraz w oczy zaglądać zbójom na pobojowisko. A pilno mu snadź było, bo świecąc naprzód podglądnął pod wóz i rzekł tylko:
— A no! dobrze, temu się już nie należy wiele, diabli duszę wezmą jak swoją. Hej! héj! Janasz, nie trza ci było poczciwych ciemiężyć, zdrówbyś chodził po świecie.
Poszedł potém pod krzak do dyszącego i zaśmiał się mu w oczy.
— Dobry wieczór Kuźma! héj! a no! dobry, boś na swego trafił... nie łypaj oczami, już mnie nie zjesz! cha! cha!
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.