strzegą. Szczęściem zaczerwienione powieki tłómaczył wyjazd kuzynki. Pawełka, który w téj chwili pędem wpadł do pokoju i rzucił się ku niéj, przycisnęła do serca i znowu łzy się puściły.
— Czego ty płaczesz? spytało dziecko zdziwione.
— A czemu ty nie płaczesz po mamie?
— Ja, rzekł cicho, tuląc się do niéj pieszczoch... bo ja... ja mateczkę kocham; ale czego ja mam płakać? wszak powróci zdrowsza. Tymczasem ja tu nadokazuję, bo mnie z tatkiem i z wami wszystko wolno...
To mówiąc kułakiem sobie oczki zatulił, jakby łzy ukrywał, ale w istocie śmiał się, a w chwilę potém pobiegł szukać Czokołda, aby go do stajni prowadził i na konia mu dał wsiąść.
Wdowa została sama znowu... ale robota jéj nie szła, myślała zadumana głęboko, a gdy po półgodzinném oczekiwaniu wszedł stolnik z twarzą pogodną, oddychając swobodnie, jak się zbywszy wielkiego ciężaru oddycha — powitała go zafrasowana, nie mogąc ukryć głębokiego wzruszenia. Kobyliński, który nic domyślać się nie mógł, połajał ją trochę, uśmiechnął się i dowiódł, że o niczém w świecie nie wiedział i nic się nie domyślał...
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.
Koniec tomu pierwszego.