pień, jakich doznała w życie burzliwém, do rozpaczy ją przyprowadzały grozą tego, iż dziecię, mimo starań wszelkich, ten sam fatalizm spotkać może.
Podstarościc i ksiądz Ksawery, składając całą winę na męża, odkryli jéj historyę szambelana, jakimś sposobem wyszpiegowaną. W największym więc gniewie, który jako oburzenie uważała, a zatém i za grzech nie poczytywała, kazała się pod sąd stawić stolnikowi. Nie wiedział on wcale co go tu czekało, mógł wszakże po twarzach posępnych dworu domyślić się, że nie zostanie przyjęty łaskawie. Wpuszczono go prawie bez poczekania aż do sypialnego pokoju starościny, która się przechadzała gwałtownie wzburzona, blada, jakby już tylko na przybycie zięcia czekając. Ledwie się też w progu ukazał i chciał do ucałowania ręki przystąpić, cofając się zawołała nań głośno:
— Mów! mów! Powierzyłam ci dziecię moję! co zrobiłeś z moją córką? tyś winien wszystkiemu!
— Pani starościno dobrodziejko...
— Tak! wy zawsze wasze niedołęztwo, wasze winy zrzucacie na nieszczęśliwe kobiety, które padają ofiarą takich jak ty ciemięgów. Oddając ci Teklunię, nie taiłam, że pilnie nad nią czuwać powinieneś. Dałam ci ją jak anioła niewinną, bez złéj myśli, gotową przynieść ci
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/325
Ta strona została uwierzytelniona.