ściwą gromadził co tylko gdzie złapał i przywłaszczył, zarzucone było rupieciami najrozmaitszemi. Stając się na starość pobożnym, Oxtul zarazem zrobił się skąpym i ciułał co tylko w jakimkolwiek przypadku przydać się mogło, a chwilowo pana nie miało. W tym zbiorze czuć było jakby już manię chorobliwą. Po kątach leżała stara uprząż na konie, wory zgrzebne, motki nici, suszone grzyby kupowane na spekulacyę dla molów i myszy, suche jagody, połamane sprzęty; a w jednym kącie podkowy i bretnale pogięte zajmowały przy piecu zasiek cały. Dosyć przytém było brudno, a zapach tych przeróżnych zbiorów, po woni poranka, był przykry dla gościa...
Gospodarz zostawiwszy go tu samego na chwilę, wprędce jakoś powrócił i znalazł przypatrującego się tym zbiorom osobliwszym.
— Co to pan kochany widzę dziwuje się? dziwuje... a może i śmieje się ze mnie? rzekł: rupiecie, gałgaństwo na pozór, ale ludzie przez to do majątków czasem przychodzą z niczego. Proszę pana dobrodzieja, przyjdzie głód, cena wysoka, znajdzie się kupiec, to co na nic się zdało jeszcze się spienięży i grosz zrobi. Ja zbieram i szpilki, i połamane igły, i druty i pestki od śliwek, nawet i korki od butelek... Niech się sobie śmieją, to coś zawsze warte będzie...
W zbiorach tych, jak się łatwo było naocznie przekonać, były i rzeczy zupełnie wartości nie
Strona:PL JI Kraszewski Zemsta Czokołdowa.djvu/464
Ta strona została uwierzytelniona.