Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/19

Ta strona została przepisana.
21 
JAN III SOBIESKI.

— Święty Stanisławie módl się za nami! — zwrócił się jeden ze starych mieszczan do dwóch stojących nieopodal poważnych ludzi, żegnając się, — czerwony Sarafan pojawił się! Czyż jeszcze nie dość krwi popłynęło?...
— Wojna znów będzie, kiedy ten czerwony duch się pokazał, — rzekł jeden z zagadniętych.
— Niech się Niebo ulituje nad nami i naszym krajem, — dodał drugi, — to zły znak!
— Gdy czerwony Sarafan się pokaże, to krew płynie strumieniami, a nocą oświecają horyzont palące się wioski, — rzekł pierwszy, — widziałem go przed bitwą piławiecką... zły duch śmieje się przez niego! Strzeżmy naszego mienia i krwi naszej!
— Wracam do miasta jeszcze przed wieczorem, — rzekł jeden z mieszczan, — nie chcę tu być, gdzie czerwony Sarafan pokazuje się.
— Idę z wami! chodźmy! chodźmy! — rzekł trzeci.
Unikając zbliżenia się do czerwonej postaci rozmawiający zbliżyli się do bramy.
Tymczasem kilku młodych, odważniejszych pozostało przy czerwonym Sarafanie, który gdy wystawiono i otworzono beczki z winem, pierwszy pod stawił swój kubek.
— Jeżeli jesteś czerwony Sarafan, — zawołał jeden z odważniejszych młodych ludzi, — to odpowiedz, co o tobie myśleć?
Szczególny człowiek w czerwonej bluzie wymówił śmiejąc się kilka niezrozumiałych wyrazów i wychylił wino.
— Powiedz nam, skąd i po co przybywasz? — zawołał inny.
— Zawołajmy straży, żeby go wzięa! — zaproponował trzeci.
— Tak! zawołajcie straży, — wołano dokoła, — zaprowadźcie go do wieży.
Kilku pobiegło ku bramie.
Czerwony Sarafan rozpoczął znowu swoje dzikie skoki, wywijając przy tem rękami jak obłąkany, a tłum cofnął się z przestrachem.
Gdy po upływie dość długiego czasu ukazała się warta, czerwony Sarafan był już w innej stronie wielkiego placu a nim warta utorowała sobie drogę przez tłum, szczególna ta postać znikła jej zupełnie z oczu.
Tymczasem wino zaczęło wywierać wpływ na tych, którzy zdołali opić się zawiele i wszyscy tłoczyli się coraz gromadniej do miejsca, w którem z rozkazu nowego kasztelana rozdawano pieniądze, a że każdemu szło o to, aby coś dostać, wkrótce więc zaprzestano zajmować się czerwonym Sarafanem. Mówiono wprawdzie jeszcze o nim, ale nikt nie wiedział w której stronie wielkiego placu szczególny ten człowiek mógł się znajdować.
Wieczór zapadł nad świątecznie? przybranem miastem i nad placem leżącym pod bramą miejską, na którem wesoły tłum dotychczas jeszcze oddawał się obchodowi uroczystości.
W tem drogą prowadzącą do miasta zbliżył się do murów i do placu uroczystości mały, poważny orszak. Trzy smutne, żałobą okryte postacie siedziały na trzech powolnie postępujących koniach. Dwaj jeźdźcy jechali przodem, a za nimi na trzecim koniu dziewczyna w szarej, prostej, bez żadnych przystrojeń sukience.
Żałobny ten orszak wjechał na środek radością i weselem ożywionego placu.
Dwaj młodzieńcy zatrzymali swe konie, gdy przed ich wzrokiem ukazały