pora jest spóźniona i jutro trzeba opuścić łoże rzeźkim i wypoczętym.
Pomny też byłem gadki, zasłyszanej od syna, którego kieruję na adwokata, gadki czy bajki nader głębokiej o niejakim królu Polykratesie, opiewającej, iż nigdy nie należy zbytnio kusić szczęścia, ponieważ może się odwrócić — nie powiem: w godzinie niepowołanej, gdyż każda godzina, w której się szczęście od nas odwraca, jest niepowołaną.
Po tym wstępie, niezbędnym dla zaokrąglenia całości, czyli raczej do nadania głowy mojej relacyi, przystępuję do rzeczy:
Wyobraźcie sobie:
Ledwiem się otulił w wygrzaną przy piecu kołderkę, zacząłem — mówiono mi o tem, gdym się obudził — mocno chrapać i jęczeć i rzucać się, jak szczupak przed Wiliją; nie dziwota: zmagałem się z potęgami, na przezwyciężenie których nie starczą siły olbrzyma, a jam jest Ten, co je zmógł.
Otóż na obłokach, kształtu ogromnych pierzyn, wydętych puchem edredońskim, którym handlował mój ojciec, stanęli, plecami do siebie, dwaj aniołowie i zatrąbili w trąby — w pierwszym momencie mniemałem, że ulane z szczerego złota, ale gdym się im bliżej przypatrzył, przyszedłem do przekonania, iż tylko mosiężne.
Chciałem zawołać:
— Niebiosa mogłyby sobie pozwolić na metal kosztowniejszy!
Atoli myśl tę, widać, bezbożną, stłumił w samym zarodku huk, jakiegom dotychczas nigdy w życiu nie słyszał.
Jeden z aniołów trąbił ku północy, drugi ku południowi; potem obrócili się i, oparłszy się wzajemnie łopatka o łopatkę, grzmieli, jeden na wschód, zaś drugi na zachód, iżby na wszystkie cztery strony świata rozeszło się zaduszne Dies irae.
Nie ulegało bowiem najmniejszej wątpliwości, że obwieszczano Sąd Ostateczny.
Strona:PL Jan Kasprowicz-Dzieła poetyckie t.6.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.