Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.1 190.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Jako więc po paciorek do mnie przychodziła,
Skoro z swego posłania rano się ruszyła.
Giezłeczko białe na niej, włoski pokręcone,
Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione,
Patrzę, co dalej będzie, aż matka tak rzecze:
„Śpisz Janie? czy cię żałość twoja zwykła piecze?“
Zatemem ciężko westchnął, i tak mi się zdało,
Żem się ocknął. A ona, pomilczawszy mało
Znowu mówić poczęła: „Twój nieutulony
Płacz, synu mój, przywiódł mię w te tu wasze strony,
Z krain barzo dalekich, a łzy gorzkie twoje
Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.
Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoję,
Abyś ją mógł oględać jeszcze, a tę swoję
Serdeczną żałość ujął,[1] która tak ujmuje
Sił twoich i tak zdrowie nieznacznie twe psuje,
Jako ogień suchy knot obraca w perzyny,
Darmo nie upuszczając namniejszej godziny.
Czyli nas już umarłe macie za stracone,
I którym już na wieki słońce jest zgaszone?
A my owszem żywiemy żywot tem ważniejszy,
Czem nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy.
Ziemia w ziemię się wraca, a duch z nieba dany
Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?
Oto się ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,
Że twoja namilejsza Orszuleczka żywie;
A tu więc takim ci się kształtem pokazała,[2]
Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała.

  1. umniejszył.
  2. w wyd. pierwotnych: ukazała.