Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.1 204.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Tamże sami między sobą cicho ukowali,
Jakoby ją kiedyżkolwiek samę przydybali.
Upatrzywszy czas po temu, zakryli się w sadzie.
Pani przyjdzie, jako zwykła, nie wiedząc o zdradzie;
Za nią dwie służebne pannie;[1] a iż słońce grzało,
Chciała opłókać w krynicy przeźrzoczyste ciało.
I rzekła pannam, żeby się po mydło wróciły,
A wychodząc, ogrodne drzwi dobrze opatrzyły.
Skoro wyszły, a ci się dwa z kąta gdzieś wyrwali,
Więc Zuzannę równie w takie słowa namawiali:
Nie lękaj się, piękna pani, sługi swoje widzisz,
Za które się nigdy, da Bóg, sprawnie[2] nie powstydzisz;
Jeno nam nie chciej być trudna, którzy cię miłujem,
A dla ciebie niewymowną w sercu boleść czujem.
Czas po temu masz i miejsce, drzwi zawarte stoją,
Żywy człowiek nas nie widzi, pomóż łaską swoją.
Dziwne się to słowa zdały w uszach u Zuzanny —
Prze Bóg prosi, a pogląda, rychło przydą panny.
Starzy, widząc, że ich prośba wagi swej nie miała,
Próznoć, pani, będzieszli się dłużej wymawiała;
Używiesz tego z lekkością, rozgniewasz nas sobie,
A my będziem zobopólnie świadczyć przeciw tobie
Żeś młodzieńca potajemnie w tym ogrodzie miała
I dlategoś precz od siebie panny odesłała.
Tu dopierko prawie z płaczem Zuzanna westchnęła,
A na swoję niefortunę narzekać poczęła:
Zewsząd ucisk przyszedł na mię (niestetyż mnie panie),
Bo jeśli się dam namówić, za śmierć mi to stanie;

  1. liczba podwójna.
  2. słusznie.