Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.1 206.jpeg

Ta strona została skorygowana.

Ktoby wierzył, że mię o to cnota przyprawiła?
Lecz się ja nie skarżę na nię, bo mi ta jest miła,
Że mi dla niej śmierć nie straszna, nie straszna sromota,
Jeśli miejsce jest sromocie, gdzie panuje cnota.
Bo choć pod czas[1] prawda musi ustępować zdradzie,
Przedsię pan Bóg pospolicie na wierzch prawdę kładzie.
Z tą nadzieją na plac pójdę i nastawię szyje:
Duszo moja, nie lękaj się, Bóg na niebie żyje.
Doczekam ja, choć pod ziemią, da Bóg, tej nowiny,
Kiedy rzeką, żem stracona krom wszelakiej winy,
A ci, których fałsz i zdrada o śmierć mię przyprawi,
I przed Bogiem, i przed ludźmi nie będą mi prawi.[2]
Tym się kształtem ta cnotliwa pani uskarżała,
A wzdychając ustawicznie, świtania czekała.
Nazajutrz, skoro się słońce na świat ukazało,
Zeszło się do Joachima w dom ludzi niemało.
Nie dali się długo czekać i oni panowie,
U każdego pełno zdrady, pełno fałszu w głowie.
I kazali przedsię stanąć Zuzannie cnotliwej,
Chcąc potwierdzić kłamstwa swego, jako prawdy żywej.
Stanęła na rozkazanie pani, krom wszej winy,
Mając z sobą przyjacioły i maluczkie syny.
Ona że była w zasłonie, odkryć ją kazali,
Aby na jej piękną krasę, do woli patrzali.
Nie był jeden, ktoby tej był paniej nie żałował,
Tak obcy, jako przyjaciel, przygody litował.
A stanąwszy pośrzód zboru,[3] fałszywi sędziowie
Położyli swe niewierne ręce na jej głowie;

  1. czasem.
  2. nie będę względem mnie sprawiedliwi.
  3. zebrania, zgromadzenia.