Lecz jako na błędnem morzu, nie tam, gdzie chcemy,
Ale gdzie nas wiatry niosą, płynąć musiemy.
Jednak albo miłość zmyśla sny sama sobie,
Albo i ty nie chcesz, bych miał zwętpić o tobie.
Ta nadzieja świat mi słodzi; a bych inaczej
Doznać miał (uchowaj, Panie) — umarłbym raczej.
Chcemy sobie być radzi?
Rozkaż, Panie, czeladzi,
Niechaj na stół dobrego wina przynaszają,
A przytem w złote gęśli, albo w lutnią grają.
Kto tak mądry, że zgadnie
Co nań jutro przypadnie?
Sam Bóg wie przyszłe rzeczy, a śmieje się z nieba,
Kiedy się człowiek troszcze więcej niźli trzeba.[1]
Szafuj gotowym bacznie;
Ostatek, jako zacznie,
Tak Fortuna niech kona:[2] raczyli łaskawie,
Raczyli też inaczej, — my siedziem w jej prawie.[3]
U fortuny to snadnie,
Że kto stojąc, — upadnie;
A który był dopiero u niej pod nogami,
Patrzajże go po chwili, a on gardzi nami.