Wiem, żeby mię psi przed się twoi pilnowali, —
Bych się układł, wnetby mi gębę ulizali.
Alem prosto nie myśliw; ci się na to godzą,
Co szperki niedopiekłe i twardy ser głodzą;[1]
Co sobie gardła ostrzą na niewinne piwo
Rydzem, śledziem, ogórkiem: nie wiem, co im krzywo.
I tak we łbie rozumu potrzeźwiu nie wiele,
A ostatek chcą zalać w to miłe wesele.
Niech raczej nic nie będzie, mali go być mało;
Radoby niebożątko z mozgu oszalało.[2]
Więc też wojna bez wici; gospodarz się wierci,
Porwoniście[3] zabitej na ostatek śmierci,[4]
Do tylam was rozwadzał, aż mi się dostało,
Bijcie się póki chcecie, mnie tam na tem mało.
Kufle lecą jako grad; a drugi już jęczy,
Wziął konwią, aż mu na łbie zostały obręczy.
Potym do arkabuzów:[5] a więc to biesiada?
Jeśliście tak weseli, jakaż u was zwada?
Nazajutrz się jednają: przed się go nalewaj,
Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.2 041.jpeg
Ta strona została przepisana.