Świadczą gwiazdy niezliczone,
Na powietrzu zapalone.
Kiedy słońce swego wschodu,
Albo chybiło zachodu?
Kiedy miesiąc jasne rogi
Skłonił od swej zwykłej drogi?
Toż nam i ziemia zeznawa,
Która pewnych czasów dawa
Zboża w wielkiej obfitości,
Synom ludzkim ku żywności.
Niechaj źli we złocie chodzą,
I nad lepszymi przewodzą,
Jednak złe sumnienie mają,
Sądu twego się lękają.
A ja, patrzając zdaleka
Na szczęście złego człowieka,
Im dalej, temem pewniejszy,
Że jest żywot poszledniejszy.[1]
Bo żeś ty Pan sprawiedliwy,
Nie podobać się złośliwy;
A jeśli mu tu nie płacisz,
Musi czas być, gdzie go stracisz.
Wzywałem Cię, wieczny Boże,
Idąc wieczór na swe łoże;
Wzywałem Cię o północy,
A byłeś mi ku pomocy.
Nieprzyjaciel stał nade mną,
Mógł uczynić wszytko ze mną;
- ↑ późniejszy, pozagrobowy.