Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.2 168.jpeg

Ta strona została przepisana.
NA OBRAZ LUKRECYEJ.


Lukrecyą mię zwano, w Rzymiem się rodziła,
A iż im ma poczciwość gwałtem wzięta była,
Przez cię, zły królewicze, — to, com nie tak drogo
Szacowała, swą własną krew przelałam srogo.



NA OBRAZ KLELIEJ.


Ja to, Klelia, płynę przez Tybrową wodę,
A za sobą zakładny huf panieński wiodę;
Ale iż się mnie znowu dopierał[1] król srogi,
Wydano mię, uchodząc pospolitej trwogi —
Gdzie jednak miasto grozy, jeszczem pochwalona
I z uczciwemi dary do domu wrócona.



NA MĘŻNĄ TELEZYLLĘ.


Nie tylkoś nauczonym sławna rymem swoim,
Dziwujem się i sercu i uczynkom twoim,
Cnotliwa Telezyllo, bo gdyś usłyszała
O wielkiej swych porażce, wneteś broń porwała,
A twym śmiałym przykładem wszytka płeć niewieścia
Rzuciła się za tobą, i nie dałaś weszcia[2]
Nieprzyjaciołom srogim w miasto, choć zwalczone;
Przeto twe imę będzie na wieki pomnione.



NA MOST WARSZAWSKI.


Bógżeć zapłać, o królu, żeś ten most zbudował,
Pierwejem zawżdy szeląg nad potrzebę chował —
A dziś i tenem przepił, bo idąc do domu
Napozniej, od przewozu nie płacę nikomu.



  1. domagał się.
  2. wejścia.