Jako dym, tak lata moje uleciały,
Kości, jako głownia, moje wygorzały;
Na chleb nie pomyślę, a też serce moje
Uschło, jako trawa w srogie letnie znoje.
Prze ciężkie wzdychanie, prze mój płacz serdeczny,
Prze nieznośną żałość i frasunek wieczny,
Krwie w sobie nie czuję, niemasz na mnie ciała,
Kości tylko biedne a skóra została.
Jestem jako w lesiech pelikan schowany,
Jestem jako puhacz w pustynią wmieszkany;
Nie smutniej narzeka wróbl na gniaździe mały,
Kiedy go maciory płoche odbieżały.
Nieprzyjaciel, patrząc, cieszy duszę swoję,
A szydząc, przysięga przez osobę moję;
A ja, miasto chleba, szczyrym żyw popiołem,
I łzy żywe piję, siedząc za swym stołem.
Prze Twój gniew surowy (boś mną zapałczywy
Z góry dał o ziemię) wiek mój nieszczęśliwy
Chynął się ku nocy, jako cień wieczorny;
I usechłem prawie, jako kwiat ugorny.
Ale Ty na wieki trwać będziesz, o Panie,
A pamiątka Twoja nigdy nie ustanie.
Ty się nad Syonem jeszcze masz zmiłować,
A snadź już czas przyszedł, żeby go ratować.
Już ku rumom[1] jego serce obrócili
Słudzy Twoi, już się pustyń użalili.
- ↑ ku miejscom, przestrzeniom.