Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 016.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   8   —

nad znienawidzonym przybyszem, pocisnął przez nieostrożność czy też umyślnie guzik fatalny — i oto Księżyc rodzimy tak śmiesznie zniknął pod ich nogami, jak gdyby w otchłań się zapadł i lecą teraz obaj w przestwór bezradni, uwięzieni, nie wiedzący losu najbliższej chwili nawet.
Wściekłość go ogarniała tak szalona i wstyd i rozpacz zarazem, iż wyć miał ochotę w bezsilnym gniewie i ręce targać zębami. Krępował go jednak w tych wybuchach wzrok Matareta spokojny — i jak mu się zdawało drwiący. Zaszywał się więc tylko — on — uczony i przez zwolenników na Księżycu uwielbiany Roda, jak leśne zwierzę schwytane w najskrytszy kąt wozu i przeżuwał bez ustanku wstyd i nękające go myśli, nie mogąc dojść zresztą do żadnego rozumnego wyniku.
I teraz, kiedy siedział zadumany po raz tysiączny może nad tem położeniem swojem bez wyjścia, Mataret zbliżył się ku niemu i wskazał ręką na okno w posadzce, poza którem Ziemia rosła z przerażającą szybkością pod ich nogami.
— Spadamy na Ziemię! — rzekł.
Rodzie wydało się, że szyderstwo w jego głosie posłyszał, szyderstwo w treści tych prostych i krótkich słów z jego uczoności, wiedzy, powagi, ze wszystkich jego nauk i teorji, wedle których ów rzekomy »Zwycięzca« nic nie miał z Ziemią wspólnego i krew mu nagle uderzyła do głowy.
Było mu w tej chwili już zgoła obojętne, co się z nim stanie za godzinę czy dwie, byłby nawet chętnie dał życie w tem oka mgnieniu, byle tylko znienawidzonego nagle towarzysza zawstydzić i upokorzyć.
— Naturalnie, ty głupcze! — zakrzyknął — naturalnie, że spadamy na ziemię.
Mataret tym razem uśmiechnął się istotnie.
— Naturalnie, powiadasz mistrzu, a więc...
— A więc bałwan jesteś — ryczał Roda, niezdolny już dłużej panować nad sobą. — Bałwan, jeśli nie rozumiesz, że w tem wszystkiem jest podstęp owego przeklętego przybysza!