Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 056.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

telkę szampana. Nalała po brzegi i wychyliła duszkiem perlisty płyn, zlekka tylko zamrożony i spływający jej białą pianą po palcach.
Naraz zapragnęła powietrza. Skoczyła do windy, osobno dla jej użytku w ścianie umieszczonej i kazała się jej wynieść na dach.
Ogród tu był na płaskim dachu olbrzymiego budynku, pełen palm karłowatych, krzewów dziwnych, wyszukanych kaktusów i kwiatów o silnym duszącym zapachu. Przeszła szybko po ścieżkach, trzcinowemi wyłożonych matami i stanęła przy okalającej platformę balustradzie.
Nocny, rzeźwy wiatr wiał od pustyni. Szeleściały w nim sucho palmy karłowate i drżały liście pergaminowe figowców. Stała, wciągając wiatr z rozkoszą rozdętemi nozdrzami. Pustynia była za nią ogromna, nieprzenikniona, dotąd pracowitej ręce ludzkiej bezmiarem swym urągająca, — przed nią w dole olbrzymi zalew Nilowy, nad którym gdzieś od strony Arabji Szczęśliwej, od dalekiego morza Czerwonego księżyc wschodził właśnie ognisty.
Woda poczęła się lśnić i błyskać srebrzystemi smugami, aż daleko, daleko zaczerniały na niej jakieś punkty, jak gdyby głazy i pnie z powodzi sterczące i odrzynały się coraz wyraźniej od tarczy księżyca, pełniejszej z każdą chwilą... Zwaliska świątyni, niegdyś poświęconej Izydzie na zatopionej od wieków wyspie.
Wzrok dziewczyny błądzący zatrzymał się na tych ruinach i powoli uśmiech tryumfu rozchylił jej piękne wargi.